Muszę zapuścić brodę i wąsy,
zmienić szpilki na trumniaki i kupić stary bujany fotel, na którym mogłabym
bujać się, cuchnąc naftaliną i rozmyślając jak to było za moich czasów. Jestem
nauczycielem (specjalnie nie użyłam formy „nauczycielka,“ z którym mam złe
skojarzenia) i cały ten wstęp ma na celu wyrazić moje oburzenie, nasilające się
z początkiem każdego roku szkolnego. Wiem, że młodzi ludzie, młode kobiety
zwłaszcza, są na czasie jeśli chodzi o trendy oraz tendencje, czytują blogi,
odwiedzają strony szafiarek, polskich i zagranicznych, nałogowo odwiedzają
najmodniejsze sieciówki, kupując, inspirując się oraz zwyczajnie „ciesząc oko.“
Młodzież doskonale wie, co jest modne, co z czym łączyć, a co nie; znają
nazwiska, które należy znać i marki, które należy rozpoznawać (o czym świadczy
fakt, jak zareagowali/ły na moją nową torebkę znanej francuskiej marki.) A więc
widuję obecnie „looki“ zgodne z obowiązującymi trendami: szerokie
podkoszulki, szorty, legginsy (nadal), duże torby, kopertówki typu „oversize“,
marynarki z podwiniętymi rękawami, poncza; był okres (modowej) fascynacji
kolorami fluorescencyjnymi; obecnie wróciły beże, brązy i fiolety; czerń
natomiast rządzi nieprzerwanie. Można dostrzec zielone lub żółte paznokcie,
czarną kreskę na powiece, kalifornijski balejaż, tatuaż na szyi, wielkie
pierścienie, równie wielkie bransoletki, kółka, charmsy; tweed, jeans, skóra,
cekiny (!), jedwabie, koronki,
panterki, paski, kwiaty. Pret-a-porter spóźnione o pół roku, jednak
imponująco konsekwentne i spójne. Z uśmiechem na twarzy obserwuję ten
osobliwy pokaz mody na szkolnych korytarzach, z uznaniem kiwam
głową przy każdej lepszej stylizacji, podziwiam inwencję i, bywa, odwagę.
Obecnie, młodzież wyraża
siebie nie tylko, jak to bywało w przeszłości, modnymi ciuchami, ale również
umiejętnością ich ciekawego zestawienia, ukazując czasami niebywały talent oraz
bystre oko w kreowaniu trendów. Oczywiście większość szkolnych „fashionistas“
kupując ubrania w popularnych wśród młodzieży sieciówkach, uparcie dążąc do
bycia modnym, kopiują „lookbooki“ i kończą wyglądając jak co drugi nastolatek na
ulicy. Trafiają się jednak perełki, które nie tylko potrafią ukazać światowe (a
nie lokalne) trendy, ale nie utracić kiełkującego, własnego stylu oraz
przemycić elementy własnej osobowości, wyrazić fascynacje modą. Pracuję w tzw.
„dobrym liceum,“ a przez to rozumiem fakt, iż nikt niczym we mnie nie rzuca (i
vice versa), nie obraża, nie szykanuje (i vice versa); młodzież, ogólnie rzecz
ujmując, jest ułożona i zwyczajnie sympatyczna. Z dużą ciekawością
obserwuję ten swoisty trendsetting, zastanawiając się razem z większością
komentatorów mody czy to kreatorzy i projektanci inspirują się ulicą czy ulica
czerpie natchnienie oglądając pokazy znanych marek. Skąd zatem oburzenie
zaznaczone na wstępie? Otóż jedna kwestia budzi we mnie „belferkę“ (termin
równie mocno przeze mnie znienawidzony co „nauczycielka“), a mianowicie
umiejetność, której młodzi ludzie albo nie nabyli, utracili lub konsekwentnie
ignorują. Mowa tu o zdolności dostosowania ubioru (a co za tym idzie fryzury i
w przypadku pań, makijażu) do sytuacji, okoliczności, czyli tzw. dress code na
wczesnym etapie. Tu pojawia się zgrzyt; a więc mamy szorty na rozpoczęciu roku
szkolnego, pareo na zakończenie, różowa pomadka i brokatowy manicure na
dłoniach przewodniczącej szkoły dziarsko dzierżącej mikrofon, porażając
blaskiem pierwsze rzędy w dniu uroczystości państwowych, japonki (!) na
egzaminie maturalnym oraz wszelkiego rodzaju przeźroczystości, dekolty,
kontrowersyjne długości oraz szokujące dodatki. Dodam, że chyba nikt tak jak
ja, nie jest ambasadorem młodzieży w kwestii kreatywności ubioru oraz wyrażania
siebie poprzez wygląd i jeśli jest to jedyna forma buntu młodzieńczego, to
powinniśmy być szczęśliwi. Kłuje mnie jednak w oczy dziewczyna w zielonych
legginsach oraz różowej marynarce w pierwszym rzędzie na apelu listopadowym czy
artystycznie podarte kabaretki i fedora na głowie w dniu 3 maja. Kryteria
„time&place,“ z którymi młodzi ludzie wydają się być na bakier
spędzają mi sen z powiek, bo o ile kreatywność ma dla mnie ogromne
znaczenie, jako pedagogowi żal mi młodego człowieka, który w przyszłości nie
dostanie pracy po rozmowie kwalifikacyjnej, na którą przyszedł w sandałach czy
przyszłej kobiety interesu, która zbyt wydekoltowaną bluzką została
zaszufladkowana jako...
I stąd moje wywody „starszej
pani,“ stojącej na korytarzu, z podziwem przyglądającej się uczennicy w niesamowitych botkach z kożuszkiem, w stylu Burberry Prorsum.
Autor bloga jest swoistym prekursorem indywidualizmu i wielkim kreatorem prozy szarej codzienności, który narzuca swój styl innym jednostkom ludzkim zachowując się przy tym jak pani świata oraz kolidując z kreatywnym egzystencjonalizmem współczesnej młodzieży.
OdpowiedzUsuń;-)) Czyżby subtelny sarkazm ubrany w wyszukane słowa? :-)) Węszę ucznia :-)) obecnego lub byłego...Po pierwsze, schlebia mi fakt ;-P, iż specjalnie zalogowano się dla komentarza ;-)) po drugie, jeśli już, to "pani swojego świata", a młodzież i ich kreatywność uwielbiam :-)) pozdrawiam :-))
Usuń