czwartek, 9 kwietnia 2015

viva Italia!

Policjanci w Mediolanie są niezwykle intrygujący. Przeciętna grupa tzw. Carabinieri wygląda mniej więcej tak: wzrost - od Louis de Funes po Gortata, obowiązkowy kilkudniowy zarost, markowe okulary słoneczne i grupa krwi wyszyta na imponującym mundurze. Dodam, że przemierzając ulice miasta swobodnie palą papierosy oraz bezwstydnie flirtują z niemalże każdą kobietą, turystką czy miejscową. Włoszki zaś, poza nieskazitelnym gustem, żywą gestykulacją oraz godnymi pozazdroszczenia i zaskakująco jak na tak ciepły klimat, zdrowo wyglądającymi włosami, charakteryzują się ciemnawą karnacją (naturalną bądź „wspomaganą”), wydatnymi ustami (podobna sytuacja) oraz, co zauważyłam, wygiętymi obcasami (fakt zaistniały w skutek szybkiego chodzenia, podbiegania). Niszczą na potęgę drogie, markowe torebki, takie, na które przeciętna Polka albo zbiera latami albo bierze pożyczkę i potem trzyma „na niedzielę.” Włoszki wykańczają te wszystkie Prady i Dolce bez mrugnięcia okiem…

„Dolce,” słowo, które niezmiennie kojarzy się z tym ciepłym i uroczo hedonistycznym krajem. La dolce vita; dolce far niente; casa, dolce casa… tak jak słodkie jest tiramisu, jak słodko wylegiwać się podczas siesty (ach, siesta) tak słodko jest żyć ciesząc się życiem, nie odkładając niczego na „od święta.” Luksusem we Włoszech jest mocne jak diabli espresso, wypite w kawiarni w drodze do pracy; dobre, wygodne buty, kupione za górę kasy, ale służące wiele lat, po których i tak wyglądają fenomenalnie; klasyczne ubrania, które nie wychodzą z mody, więc warto kupić dobre i jakościowe; wyśmienity obiad/kolacja zjedzone w gronie rodzinnym, z rozmowami, okraszonymi obfitą gestykulacją, z górą makaronu, winem i najpyszniejszymi lodami na świecie. Chyba się rozmarzyłam…