sobota, 1 września 2012

inna książka


Od dłuższego czasu dostaję zaproszenia na wernisaże tutejszej galerii. Chodzę, bo lubię popatrzeć na coś, co nie ma praktycznego zastosowania, co ktoś stworzył dla potrzeb czysto estetyczno-artystycznych. Takie oderwanie od „zjadania chleba” i innych czynności nastawionych na efekt zbożny, owocny, na funkcjonalność. Każde zaproszenie to obietnica czegoś innego, tajemniczego, a same zaproszenia gwarantują (czasami na wyrost) oryginalność projektu. Ostatnio jednak, zaproszenie, które miałam zaszczyt otrzymać zaskoczyło nie tyle proponowaną wystawą ile wstępem, jak się domyślam, osoby odpowiedzialnej za przedsięwzięcie.

„Inna książka”

Książki Grafowskiej to nie są książki, bo nie można ich czytać. I one nadają się tylko do oglądania, a kiedy już je oglądam, przychodzą mi na myśl wszystkie domowe biblioteki, w których książki porządkuje się według kolorów okładek i wysokości grzbietów. Ustawia się je na regałach, a tam stają się tylko przedmiotem, który należy systematycznie odkurzać, albo stają się kłopotem, kiedy trzeba wyremontować mieszkanie.

Marta Mizuro

Nie znam autorki tekstu, ale podpisuję się pod tym po tysiąckroć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz