poniedziałek, 29 maja 2017

z lekka grafomański tekst o naturze

Kiedyś wolałam zgiełk i hałas wielkich miast. Wolałam ludzi, tłumy, śmiechy, rozmowy. Zamykałam oczy i chłonęłam gwar. Obecnie jest to znośne chyba tylko wyłącznie we Włoszech. Tamtejszy zgiełk ma w sobie coś uroczego i, może to kwestia pięknego, melodyjnego języka, przyjemnie pieszczącego. 
Teraz wybieram ciszę. Wybieram szum w uszach. Wybieram głuszę. Nie chciałabym mieszkać na wsi. To nie ja. Wolałabym mieć swoje miejsce na wsi, nad morzem, oceanem. Mały drewniany domek w lesie, a blisko wody, do którego mogłabym uciec z bliskimi. To byłoby to. Mimo, iż moim żywiołem jest ponoć ziemia, wybieram wodę, fale i wielki błękit. Nad morzem nawet najbrzydsza pogoda jest piękna, nawet jak leje i wieje jest ładnie, jest fotogenicznie. Bryza budzi i daje energię, jakiej miasto nigdy nie da. Wiatr uspokaja. Słońce przyjemnie muska i wypełnia ciepłą energią. Zapachy wydają się intensywniejsze. Morskie powietrze otula nas jak lekka chusta, dając jednocześnie chłód i ciepło. Niebo jest bardziej błękitne. Słońce przyjemniej gładzi skórę. Wiatr bardziej chłodzi. Szum fal układa idealne tło do rozmów, przytulań, spojrzeń...
Chwilowo wolę towarzystwo fal, koron drzew, pni i puchu chmur. Przepraszam.