czwartek, 6 września 2012

piórnik

Będąc dzieckiem uwielbiałam temperować kredki i rozpoczynać nowe zeszyty. Sama nie wiem czemu. Czy miało to rozpoczynać jakiś mały etap w moim małym życiu? Aż mnie ściskało w dołku na myśl o zapisywaniu pierwszej czystej kartki oraz dźwięku temperówki. Do tej pory lubię patrzeć na ostre, spiczaste końce ołówków wystające z pojemnika na biurku. Za czasów mojego dzieciństwa, przedmiotem, który stanowił zarówno szkolny symbol zamożności jak i manifest kreatywności, był piórnik. Pamiętam mój pierwszy; drewniane cudo ala mieszkanie Plastusia, na który naklejałam nalepki zdobyte na podwórkowych wymnianach (zjawisko obecnie nieobecne). Zalany atramentem z pióra wiecznego (również rzadkość) zniknął w otchłani śmietnika. Lata 90-te zaowocowały pierwszymi cudami produkcji na-pewno-nie-rodzimej; plastikowe dwu-komorowe piórniki z "wyposażeniem", które obejmowało zestaw flamastrów, długopis kulkowy, ołówek, gumkę do mazania z malunkiem, którą szkoda było używać, temperówkę oraz miejsce na wyeksponowanie planu lekcji, ewentualnie zdjęcia idola lub twórczość własną. Skąd o tym? Odnoszę wrażenie, że dziś uczniowie, dzieci, młodzież nie przywiązują wagi do oprawy piśmienniczej procesu notowania, uczenia się. Wszystko upchane, ściśnięte w pseudo-piórniko-kosmetyczce, w którym szukając komórki lub lusterka, przypadkowo można znaleźć coś do pisania. Coś, co kiedyś mówiło otoczeniu, że tata jest w Stanach i śle paczki lub mama ma znajomości w składnicy harcerskiej, obecnie jest przedmiotem koniecznym wyłącznie ze względu na niechęć przeszukiwania torby lub plecaka. W dzisiejszych czasach drobiazgi nie mają znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz