poniedziałek, 1 czerwca 2015

fajnie być dzieckiem

Jestem zapachowcem. Zatem moje dzieciństwo kojarzy mi się głównie z zapachami. Zapach papierosów mojej mamy, które, o dziwo, wcale mi się przeszkadzały. Siadała po obiedzie w dużym fotelu i zapalała papierosa. Co ciekawe, nie pamiętam, aby ona sama cuchnęła dymem...Pamiętam zapach szamponu Bambino, w przezroczystej butelce. Piekło, kiedy doleciał do oczu. Pamiętam też zapach gumy Donald, taki słodki, aż mdliło, jaki przyjemny...Pamiętam zapach włosów mojej siostry. Za małolata spałyśmy w jednym łóżku, a jej gęste włosy leżały koło mnie na poduszce. Pamiętam zapach słonecznika, który mój tata smażył na starej patelni przed każdym meczem. Pamiętam zapach wszystkich pór roku z mojego dzieciństwa. Każda z nich była wyrazista i łatwa do określenia. Zima pachniała ciastem niedzielnym, herbatą parzoną z esencji; wiosna prasowaniem mojej odświętnej sukienki do kościoła i pociągiem, którym co tydzień jechaliśmy do babci; lato to zapach lodów z automatu, z przyczepy kempingowej na osiedlu i... śmietnika, który stał zaraz obok trzepaka, na którym dyndałam od rana do nocy na wakacjach, jesień, to chyba najprostsze, pachniała nowymi zeszytami, książkami, brulionami, zatemperowanymi ołówkami, farbami plakatowymi... Kanapki do szkoły robił mi tata. Zabierał się za to zawsze po goleniu, a więc pałaszując je w szkole czułam zapach jakiegoś Brutala albo innej wody kolońskiej. Moja mama pachniała kremem Pani Walewska dopóki jej koleżanka nie przywiozła jej z Niemiec Gabrielę Sabatini. Bardzo chciałam mieć takie perfumy... Moje dzieciństwo to również zapach kaszy manny z sokiem malinowym, kisielu, grzybów suszonych nad kuchenką, skórzanego płaszcza mamy, pasty do polerowania podłóg, krochmalonej pościeli, maści żmijowej mojego taty, którą uważał za lek na wszystko, mydła Nivea, koszuli mojego taty, którą z uporem maniaka nosiłam do szkoły...A teraz zastanawiam się jakie zapachowe wspomnienia będzie miała moja córka...

czwartek, 9 kwietnia 2015

viva Italia!

Policjanci w Mediolanie są niezwykle intrygujący. Przeciętna grupa tzw. Carabinieri wygląda mniej więcej tak: wzrost - od Louis de Funes po Gortata, obowiązkowy kilkudniowy zarost, markowe okulary słoneczne i grupa krwi wyszyta na imponującym mundurze. Dodam, że przemierzając ulice miasta swobodnie palą papierosy oraz bezwstydnie flirtują z niemalże każdą kobietą, turystką czy miejscową. Włoszki zaś, poza nieskazitelnym gustem, żywą gestykulacją oraz godnymi pozazdroszczenia i zaskakująco jak na tak ciepły klimat, zdrowo wyglądającymi włosami, charakteryzują się ciemnawą karnacją (naturalną bądź „wspomaganą”), wydatnymi ustami (podobna sytuacja) oraz, co zauważyłam, wygiętymi obcasami (fakt zaistniały w skutek szybkiego chodzenia, podbiegania). Niszczą na potęgę drogie, markowe torebki, takie, na które przeciętna Polka albo zbiera latami albo bierze pożyczkę i potem trzyma „na niedzielę.” Włoszki wykańczają te wszystkie Prady i Dolce bez mrugnięcia okiem…

„Dolce,” słowo, które niezmiennie kojarzy się z tym ciepłym i uroczo hedonistycznym krajem. La dolce vita; dolce far niente; casa, dolce casa… tak jak słodkie jest tiramisu, jak słodko wylegiwać się podczas siesty (ach, siesta) tak słodko jest żyć ciesząc się życiem, nie odkładając niczego na „od święta.” Luksusem we Włoszech jest mocne jak diabli espresso, wypite w kawiarni w drodze do pracy; dobre, wygodne buty, kupione za górę kasy, ale służące wiele lat, po których i tak wyglądają fenomenalnie; klasyczne ubrania, które nie wychodzą z mody, więc warto kupić dobre i jakościowe; wyśmienity obiad/kolacja zjedzone w gronie rodzinnym, z rozmowami, okraszonymi obfitą gestykulacją, z górą makaronu, winem i najpyszniejszymi lodami na świecie. Chyba się rozmarzyłam…

wtorek, 3 lutego 2015

krótki wpis o kawie

Kawa ma dla mnie działanie terapeutyczne. Ba, jeśli przyjrzeć się sprawie nieco bliżej, podobne działanie ma na wiele osób, nawet na te, które sporadycznie decydują się na ów cudowny napój. Kawa towarzyszy podczas spotkań z przyjaciółmi, wieczorów z rodziną, bywa zbawienna zarówno w ciągu pięciu lat studiów jak i serii nadgodzin w pracy. Poza tym, co tu dużo mówić, pięknie pachnie, ma cudowny czarno-brązowy kolor i wspaniale ociepla ręce otulające kubek. Zaczynając od zwykłej 'parzochy', poprzez różnego rodzaju ekspresy i kawiarki aż po modne zaparzacze i 'frenczpresy,' kawa daje moc. Pozwolę sobie przemilczeć kawę rozpuszczalną ze względu na niską zawartość kawy w kawie. Kawiarnie oraz kawiarnio-księgarnie to kolejny element kawowej kultury, która kwitnie, rozwija się, rozprzestrzenia tworząc, bywa, kultowe miejsca spotkań ludzi, dla których kawa to coś więcej nić tylko ciepły płyn podnoszący ciśnienie. Uwielbiam takie lokale ze względu na cały wachlarz osobowości i osobliwości; pisarze z laptopami, studenci z laptopami, tabletami, smartfonami, intelektualiści z książkami (i bez), blogerki/fashionistki/szafiarki (kubek z popularnej kawiarni dobrze wygląda z 'outfitem'), hipsterzy, 'normalsi' (nowość! - post wkrótce), rodziny z dzieckiem/dziećmi, bezdomny... Nie-sieciówki są ciekawsze, mają klimat, lepszą kawę, bardziej interesującą ofertę, milszą obsługę, którą często tworzą właściciele, co potęguje uczucie 'jak w domu.' Kawa i kawiarniany fenomen jako stały element filmów to jedyny, wyjątkowy Central Perk (komentarz zbędny), kultowa Quality Cafe, ponoć nieistniejąca, lecz nadal rozpoznawalna (Seven, Million Dollar Baby, Gone in 60 Seconds), Dean&Deluca (serial Felicity - ktoś pamięta?) no i Starbucks…którego nie zobaczymy we Włoszech…Tam kawa ma status napoju kultowego. Nawet ta z małej podejrzanie wyglądającej i pachnącej kawiarni smakuje wybornie. Sieć ze Seattle to dla nich diabeł wcielony. Cóż, włoskie cappuccino nigdzie nie smakuje tak dobrze, a po espresso największy twardziel długo nie zmruży oka, nawet George Clooney... Jeśli chodzi o mnie, po espresso śpię jak dziecko, a odpowiednio przygotowane cappuccino to idealna alternatywa deseru. Bez kawy świat byłby smutnym, ponurym miejscem ;-)