sobota, 6 października 2012

"ale czat"

Od dawna otwarcie przyznaję się do uzależnienia od internetu. Należę do pokolenia "przejściowego", mianowicie tego, które wie, co znaczy spędzić jako dziecko cały dzień na dworze, wisząc na trzepaku (na marginesie, czy ktoś widuje jeszcze trzepaki, coraz mniej ich na świecie); bawić się patykiem, udając, że to broń/różdżka/mikrofon/łyżka/bat/odrzutowiec; być brudnym i zdrowym; a telewizję oglądać wyłącznie po wiadomościach, bo jest dobranocka. Z drugiej strony reprezentuję "nową falę" za pan brat z internetem, telefonami komórkowymi, Blue-ray, iPad, iPod, iPhone, PlayStation, X-box i wszystkimi innymi magicznymi pudłami, które jednocześnie ułatwiają, umilają jak i zabierają nam czas. Jednego jednak lubię, lepiej - nie cierpię, nie znoszę i staram się nie używać - SMS oraz komunikatorów, jakiegokolwiek sortu. Wyjątkiem niech będzie skype, gdzie widzę swojego rozmówcę, a co za tym idzie, mam z nim kontakt wzrokowy, słyszę jego głos, mogę odczytywać jego przekaz zarówno werbalny jak i niewerbalny, co dla mnie, w rozmowie, bywa najważniejsze. Ileż to razy odkręcałam informacje, które ktoś opatrznie zrozumiał, a które otrzymał w formie tekstu w telefonie lub na "czacie". A propos "czatu", celowo używam polskiej transkrypcji, usłyszawszy opowieść znajomego nauczyciela o tym jak jego uczniowie ( czyt. osoby urodzone po 1990 roku) nie zdawali sobie sprawy, iż w naszym ojczystym języku wyraz ten oznacza "pilnować/śledzić kogoś", używali go wyłącznie jako "chat", czyli pogawędka, rozmowa. Swoją drogą, interesujące spostrzeżenie: pokolenie, które zasymilowało sobie wyraz angielski, zupełnie zapominając o jego oryginalnym znaczeniu w swoim własnym języku.  Wracając do tematu, może to dziwne, że zachwycając się internetem jako medium bez granic, równie pięknym, co złym, bo przecież mogąc zobaczyć Luwr siedząc na kanapie w domu można z podobną łatwością ściągnąć pornografię dziecięcą, nie lubię wiadomości tekstowych. Dla tych, którzy mnie nie znają, nadmienię, iż należę do osób ekstrawertycznych, energicznych, tych, co machają rękami opowiadając historię i muszę naprawdę się powstrzymywać, żeby komuś, kto raczy mnie opowieścią, nie przerywać; może to wpływa na fakt, iż słowa, półsłowa, emotikony w wiadomościach tekstowych nieco mnie ograniczają. Z drugiej strony, irytuje mnie również sama forma rozmowy, gdzie na przykład konwersuję we wspomniany sposób z lustrzanym odbiciem mojej osobowości lub jej nasilonej wersji. Moja siostra, dla przykładu, jedna z najbardziej wielowątkowych osób, jakie znam, zarówno na czacie jak i w życiu; osoba z milionem myśli i pomysłów na minutę; zaczepiając mnie na facebooku zdąży omówić co najmniej kilka tematów, wyrażając swoją opinię, zanim ja kliknę odpowiedź. Mimo, że obie zawsze mamy dużo do powiedzenia, mam wrażenie, że tracimy w takiej rozmowie, nie czekając na reakcję tej drugiej, a co dopiero, zagłebiając się w to, co między wierszami. Wiadomości tekstowe, wysyłane do znajomych i przyjaciół, w których delikatny humor często mylony jest z uszczypliwym sarkazmem i to w obie strony również bywają problematyczne. Poza tym, nic nie zastąpi uśmiechu, wyrazu oczu, tembru głosu, tonu, gestykulacji. No i te wszystkie zatrważające historie o zerwaniu przez SMS, wyznaniach miłości w mailach, informacjach o ważnych sprawach życiowych bez konfrontacji face to face dają do myślenia; co dalej będziemy robić unikając się nawzajem...? W kwestii komunikacji jestem old fashioned, jeśli nie widzę, to niech chociaż słyszę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz