środa, 17 października 2012

szczęśliwi

Janusz Leon Wiśniewski, w jednej ze swoich książek, napisał, że "Ameryka jest jedynym krajem na świecie, gdzie prawo do szczęścia zapisane jest w konstytucji". Cóż, nie można się nie zgodzić, że tak zwane "the pursuit of happiness", nawet pomimo obecnej sytuacji finansowo-ekonomicznej kraju, jest jednym z najważniejszych priorytetów życiowych Amerykanów, a popularne powiedzonko "keep smiling" wcale nie odeszło w zapomnienie. Od zawsze nieco zazdrościliśmy Nowemu Światu, otwartości, bogactwa, możliwości, których "na swoim podwórku" nie potrafiliśmy dostrzec. Goethe, jeden z najsłynniejszych poetów niemieckich pisał: "Ameryko, tobie to dobrze!" próbując udowodnić, iż życie tam jest łatwiejsze od życia na Starym Kontynencie, z całym jego bagażem historycznym, sporami oraz ruinami. Coś w tym jest. Nie odkryję nic nowego pisząc, że Polacy, będąc jednocześnie narodem nadzwyczaj gościnnym, pracowitym oraz mądrym, są jednocześnie nieopisanie zawistni, wiecznie smutni, niezadowoleni i malkontentni. Zawsze jest źle, ba, tak źle, że gorzej być nie może i na pewno nie będzie; szklanka zawsze do połowy pusta; sznur wisielca w dłoni. Nawet jeśli ktoś zarzuci Amerykanom fałsz, maskę, pozory, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż w skrytości serca zazdrości im pozytywnego spojrzenia na rzeczywistość. Niedawno temu, w ramach totalnego relaksu, oglądnęłam pewną komedię amerykańską, gdzie, ewidentnie sfrustrowana kobieta, za namową swojego terapeuty, uśmiechała się, nawet wbrew swojemu samopoczuciu, żeby, jak to nazwała, "oszukać mózg". Dodam, iż istnieją teorie, które całkowicie to potwierdzają, a mianowicie, myślenie w odpowiedni sposób wpływa nie tylko na to jak postrzegamy świat i ludzi, ale jak na niego wpływamy i jak go kształtujemy.  W filmie cały proces był mocno przejaskrawiony, mąż wcześniej wspomnianej bohaterki był niezrównoważony, kobieta zaś wyglądała jak przedszkolanka na amfetaminie, jedno jednak jest pewne, nie doceniamy mocy własnej świadomości. Generalnie, nie należę do osób, które miewają tak zwane "doły", ostatni, który sobie przypominam miał miejsce w szkole średniej, kiedy przechodziłam refleksyjny okres zastanawiania się nad wszystkim, negowania, analizowania ówcześnie ważnych dla mnie kwestii i nie mam na myśli smutków oczywistych, takich jak śmierć bliskiej osoby czy choroba. Odnoszę się raczej do szarej, zwykłej rzeczywistości, gdzie brakuje uśmiechu i docenienia tego, co mamy. Nie będąc nieszczęśliwym, nie wiedzielibyśmy, co to szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz