czwartek, 6 czerwca 2013

szafiarki blogerki fashionistki

Podglądam, zaglądam do, śledzę, wyszukuję blogi modowe, szafiarskie, "streetowe". Namnożyły się i rozpełzły po internecie polecając zarówno siebie nawzajem jak i niezliczoną ilość produktów firm, które lubią, ale i tych, za którymi nie przepadają. Zdolne i nieco mniej, urodziwe i te interesujące, zamożniejsze i potrafiące kombinować z tym, co posiadają, piszące po polsku i lepszą lub gorszą angielszczyzną dziewczęta z Polski, ale i z całego świata chcą usiąść w loży najważniejszych tego hermetycznego światka przemysłu, teoretycznie opartego na powierzchowności oraz płytkim pojmowaniu ludzi. Z zaciekawieniem obserwuję młode osoby z nowym "hobby" jakim jest prowadzenie bloga szafiarskiego lub, jak podkreślają, modowego, gdyż ów dwa różnią się diametralnie, chociażby w pojmowaniu profesjonalnych blogerów. O ile w wielu przypadkach bywa to urocze, przesłodkie i zwyczajnie interesujące, tak w większości, ubolewam, stało się pogonią za rozgłosem bez-względu-jakim, zarobkiem nawet kosztem reklamowania kremów mocno podejrzanych lub firm typu "drucik". Mocno deklarowana fascynacja modą zmienia się w prezentowanie dokładnie takich samych zestawów, tak zwanych "outfitów", jakie mamy okazję zobaczyć na wystawach sieciówek, w modzie typu "high street", czyli masowej, co niektóre "fashionistki" mylą z "high fashion" czyli efektem pracy znanych projektantów. Zarzutem, choć mniejszego kalibru, mógłby być również fakt mylenia ubierania się, interesującego, innowacyjnego, na swój wiek z przebieraniem się, za Carrie Bradshaw, wątpliwej reputacji trzydziestolatkę, z Nowego Jorku oczywiście, lub, jak w przypadku Tavi Gevinson, której fenomenu nie rozumiem do dziś, starszą panią ze złym gustem. Jedna z oryginalniejszych bywalczyń tygodni mody, a zarazem założycielka portalu Buro24/7, Miroslava Duma, odważnie, a zarazem rozsądnie podsumowała fenomen blogów oraz blogerów rozsiadających się w pierwszych rzędach pokazów, twierdząc, iż nie obchodzi ją co myśli o wielkim projektancie aspirująca do roli recenzentki modowej szesnastolatka, a raczej Cathy Horyn z New York Times. Faktem jest, iż oglądając relacje z pokazów w największych stolicach mody widać "kolorowe ptaki" z dziwacznym tworem na głowie, w jeszcze bardziej dziwaczym obuwiu, czekających tylko na pstryk aparatu liczącego się fotografa. Z prawdziwą modą nie ma to nic wspólnego i, mimo, że ulica jest i była ogromnym źródłem inspiracji dla każdego projektanta, nie chodzi o kostium, a o ubiór. Oczywiście nie przesadzimy mówiąc, iż nie ratujemy czyjegoś życia wybierając konkretną rzecz codziennie z szafy. Tworzymy jednak obraz, przekazujemy komunikat o naszym samopoczuciu, nastawieniu, a nawet zainteresowaniach, osobowości i temperamencie. Moda, często wyśmiewana i umniejszana przez mężczyzn, uznawana za typowo "babskie" zjawisko, przejaskrawiane do fanaberii, jest z nami codziennie, od rana do nocy i kłamie ten, bez względu na płeć, kto twierdzi, iż nie pełni ona żadnej roli w jego życiu. Celowo pomijam, cytowane w podobnych momentach, swojsko brzmiące "jak cię widzą, tak cię piszą" gdyż zawsze byłam raczej zwolenniczką ubierania się dla siebie, w taki sposób, aby czuć się pewnie. Nawet nie swobodnie, jak twierdzi wielu, ponieważ nigdy nie będę się czuła do końca swobodnie w obcisłej sukni wieczorowej, ale pewnie, owszem. Karl Lagerfeld rzekł był kiedyś, iż nie ubiera się niechlujnie, bo wtedy czuje się niechlujnie. No, coś w tym jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz