piątek, 19 kwietnia 2013

anioł

Nigdy nie lubiłam zakonnic. Jako dziecko bałam się ich. Zawsze wydawały mi się srogie, złe na cały świat, smutne. Poza tym karciły, karały, upominały; nie chwaliły, nie uśmiechały się. Ukrywane atrybuty kobiecości, habit, wrogi wyraz twarzy również powodowały, że ograniczałam się do obserwowania ich z daleka, nawet na lekcji religii w podstawówce. Nie czułam od tych kobiet ciepła, które emanuje, choć w minimalnej ilości, nawet od najbardziej oziębłej manager korporacji. Ich twarze nie wyrażały dla mnie młodej niczego innego jak gorycz, niezadowolenie i poczucie obowiązku. Do niedawna. Spotkałam anioła. Spotykałam go codziennie o 4.30 rano na korytarzu szpitalnym w drodze do łazienki. Wstawał bardzo wcześnie, brał prysznic, odmawał brewiarz i siedział przy stoliku uśmiechając się do wszystkich. Miał około siedemdziesięciu lat, piękną, alabastrową skórę pokrytą licznymi zmarszczkami, które tańczyły razem z uśmiechami. Był niski, szczupły, kruchy, nosił długi biały szlafrok i biały welon. Mijając wszystkich uśmiechał się nieśmiało lub pozdrawiał skinieniem głowy. Uśmiech zaś przypominał ten babciny, ten kochany i ciepły, od którego od razu jest lepiej i dzieki któremu też nie możemy się nie usmiechnąć. Cała postać wydawała się być jasna, świetlista. Jak anioł siadał przy stoliku, zawsze świeciło tam słońce, nawet taka sceptyczka jak ja nie zaprzeczy, że tak było, a on zamykał oczy i modlił się cicho, ściskając w rękach Biblię w skórzanej oprawie. Obserwowałam anioła i zazdrościłam mu. Zazdrościłam dyscypliny wstawania wczesnym rankiem i umiejetności skupienia na własnych myślach, na modlitwie, zazdrościłam uporządkowania dnia, spokoju na twarzy, uczucia spełnienia i pogodzenia się z rzeczywistością, a przede wszystkim zazdrościłam uśmiechu, który rozczulał wszystkich od pielęgniarek po odwiedzających na korytarzu. Raz idąc korytarzem spostrzegłam jak siedzi na ławce z różańcem w dłoniach i intensywnie ziewa.  "Ziewaczka mi się włączyła" powiedział do mnie  z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.  Było to jeszcze bardziej urocze i ludzkie. Ot, takie powiedzonko. Wszyscy w szpitalu rozpoznawali anioła. Niskiego, pomarszczonego anioła z zakonu. Małą kobietkę z uśmiechem, który pomaga wyzdrowieć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz