sobota, 12 stycznia 2013

piechotą

Spłonęło mi auto. Nie ma tragedii, samochód zajął się ogniem od stojącego obok śmietnika. Ubezpieczyciel się spisał, służby lokalne również. Tyle. Negatywną stroną sytuacji jest fakt, iż w środku zimy zostałam bez auta i codziennie na piechotę wracamy z Z. z przedszkola. Dni szczególnie  wietrzne, mokre, ogólnie nieprzyjazne pieszym zwyciężamy z pomocą taksówek i zaprzyjaźnionych, zmotoryzowanych mam. Jako niepoprawna optymistka staram się odnaleźć pozytywne aspekty obecnego stanu;  w drodze do przedszkola słucham muzyki na słuchawkach, których nie używałam od lat, więcej chodzę, co całościowo służy i ciału i duchowi, odkryłam w sobie już dawno zapomniane uczucie empatii dla pieszych, doceniam piękno zakątków mojego miasta... Kilka dni temu skręciwszy w złą uliczkę spotkałam się z dziwnym, niepokojącym, zatrważającym wręcz "przedstawieniem." Naprzeciw mnie szedł kilkunastoletni chłopiec, uśmiechając się zawadiacko, machał rękami, odwracał mówiąc coś do kogoś, w końcu stanął i pochylił zanosząc się wręcz od śmiechu. Po chwili dostrzegłam, że nie jest sam. W tyle stał jego kolega, nieco wyższy i  bardziej poważny. Również uśmiechał się szeroko, ale nie okazywał emocji w aż tak egzaltowany sposób. Stał prze ogrodzeniu, przy budowie budynku mieszkalnego. Przy ogrodzeniu znajdowała się budka dla pracowników budowy. Była to jedna z tych blaszanych struktur w kolorze jasnej szarości, gdzie pracownicy/inżynierowie mogli spędzić przerwę w pracy. Mijając wyższego chłopca, zwolniłam, chcąc zobaczyć co rozbawiło obydwu młodzieńców. To, co ujrzałam spowodowało, że przeszły mnie dreszcze. Chłopiec stojący przy ogrodzeniu, obok budki, robił zdjęcia gołębiowi powieszonemu na wysokim na trzydzieści centymetrów patyku. Gołąb zwisał smutno z głową przechyloną na bok i otwartym dziobem. Pióra powiewały na jednym ze skrzydeł, oczy błyszczały. Popatrzyłam na chłopca, pstrykał zdjęcia telefonem komórkowym i chichotał cicho. Mniejszy czekał na niego, nawoływał, zaśmiewając się do łez. Szłam wolno odwracając się raz po raz, zastanawiając się co zrobić. Usłyszałam jak ktoś krzyczy na chłopców. Odwróciłam się po raz ostatni. Zobaczyłam młodzieńców uciekających w popłochu oraz kilkoro ludzi za mną patrzących na panią w średnim wieku. Najwyraźniej to ona zdecydowała się na interwencję. Cała drogę myślałam o tym, co zobaczyłam. Zabity gołąb nigdy nie jest przyjemnym widokiem, szczególnie jeśli ktoś zadał sobie na tyle trudu, aby powiesić go "artystycznie" na patyku, jednak poświęcenie kilku cennych minut własnego życia na sfotografowanie zabitego ptaka lub, co gorsze, samodzielne skonstruowanie owej "instalacji" zakrawa na patologię.  Myśl, która nie dawała mi spokoju to zachowanie chłopców fotografujących finał aktu znęcania się nad stworzeniem, które być może zginęło pod kołami samochodu, a potem z rąk młodego sadysty, może w innych okolicznościach. Ktoś, być może oni, zdecydował się na zaserwowanie przechodniom nieco masakrycznego widoku tudzież dania bezpańskim kotom. Gołąb saute. I co robić potem z takim zdjęciem? Oni wiedzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz