To był pomysł Zosi. Ta Japonia. Ten pozornie głupi, szalony, a na pewno według wielu nieroztropny pomysł. No bo kto przy zdrowych zmysłach jedzie z dwulatkiem do dziewięciomilionowego miasta na drugim końcu świata? Kto jedzie na wakacje do miasta? Kto wybiera miejsce zatłoczone, ruchliwe, bez basenów, animatorów, opcji all-inclusive? No kto? My. Właśnie my. Ale tak naprawdę to był pomysł Zosi. Dziesięcioletniej dziewczynki zafascynowanej Pokemonami, Gudetamą, Pocky i mangą; przepadającą za nigiri z łososiem, uwielbiającej podróże... Najbardziej bezproblemowego dziecka świata. Dziecka, które niewiele wymaga, jest grzeczne, ma niesamowite poczucie humoru, jest jednocześnie niezwykle dojrzałe i zwyczajnie dziecinne. Magiczne dziecko. Tak. Są takie. Istnieją. I to był jej pomysł, a że my również uwielbiamy miejskie wakacje, jesteśmy mieszczuchami, miastowymi, urban-loversami to nazbieraliśmy nieco drobnych, zrobiliśmy mega research (plan podróży, logistyka, waluta, shinkanseny, przepustki, kontakt z blogerami - podróżnikami, wizyty u lekarza przed wyjazdem, kupno literatury tematycznej, etc.) i ruszyliśmy...
Trasa obejmowała podróż samochodem do Pragi, stamtąd samolotem do Mediolanu, gdzie przekimaliśmy nockę w hotelu nieopodal lotniska. Btw, następnym razem śpimy w tym nietuzinkowo wyglądającym Sheratonie obok Malpensy. Dalej ruszyliśmy do...Tokio Narita. Swoją drogą bardzo podoba mi się nazwa jednego z tokijskich lotnisk, szczególnie kiedy wymawia je Japończyk: 'Na-ri-ta'. Ponad dziesięć godzin lotu przebiegło o wiele lepiej niż się spodziewaliśmy. Nasz dwulatek najpierw się rozpłakał, po czym szybko uspokoił, zjadł obrzydliwe jedzenie ze słoiczka (my zjedliśmy jeszcze obrzydliwsze jedzenie serwowane na pokładzie samolotu), pograł ze mną w kręgle na wysuwanym spod fotela monitorze (dostaliśmy te najwygodniejsze miejsca z przestrzenią dla Miłka i jego rzeczy, na początku pokładu) i spał przez jakieś sześć godzin. Uff...Kamień z serca. Możemy latać interkontynentalnie.
Wyjście z samolotu. Lotnisko Narita. Sterylnie czysto. Bramka. Zaspany pracownik lotniska podnosi się z krzesła. Zerka gdzieś ponad naszymi głowami. Odwracam się. Czujnik w bramce zmierzył nam temperaturę(!) Uff, jest ok. Japończycy, jak mało który naród, dbają o zdrowie, obsesyjnie uważając na bakterie, drobnoustroje...Maseczki na ich twarzach nie mają nic wspólnego ze smogiem (zdecydowanie więcej go w Krakowie); ich zadaniem jest albo chronić przed chorobą albo uniemożliwić zarażenie innego człowieka. I tu stykamy się z cechą Japończków, którą natychmiast pokochaliśmy i której bardzo nam brakuje: NIEUTRUDNIANIE ŻYCIA INNYM! Przeciętny Japończyk nie śmieci, ponieważ przestrzeń publiczna służy wszystkim i nie powinno się robić czegoś, co spowoduje czyjś dyskomfort. Przeciętny Japończyk nie zwróci uwagi, ponieważ to nieeleganckie. Kichanie czy 'smarkanie' to raczej źle widziana sytuacja i każdy, kto coś wie o Japonii jest tego świadomy, ale i tak nikt nie wytknie żadnego 'apsik"jako wyrazu ogromnego nietaktu....
Fakt numer dwa: Japończycy są bardzo pomocni. BARDZO! Są pomocni, do tego stopnia, że starsza Pani, którą zapytaliśmy o drogę do najbliższej stacji metra, zboczyła ze swojej trasy i...zaprowadziła nas tam, idąc z nami w kompletnej ciszy przez jakieś...20 minut. Doszedłszy do celu, ukłoniła nam się, a my dziękowaliśmy jej kolejne pięć minut. Tak, Japończycy są pomocni. Punkt.
Chcąc naprawdę doświadczyć Japonii nie chcieliśmy spać w hotelu. Planując wyjazd, znaleźliśmy naprawdę fajny ZEN HOUSE w starej tokijskiej dzielnicy Katsushika, prowadzonej przez rodzinę Kawano. Po przyjeździe na miejsce zobaczyliśmy przy wejściu list do nas z informacjami dotyczącymi zakwaterowania, kodu do wejścia oraz zasad mieszkania w ZEN HOUSIE.
Zasada numer 1: przy wejściu ściągamy buty; po domu chodzimy boso.
Zasada numer 2: RECYKLING! Sortujemy śmieci. Bardzo poważna sprawa w Japonii.
Zasada numer 3: wychodząc wyłączamy klimatyzację.
I tyle.
Dom pięknie pachniał drewnem cedrowym. Na korytarzu stały piękne Kokeshi oraz pojemniki na sake. Nasze mieszkanie mieściło się na drugim piętrze i składało się z pokoju dziennego połączonego z sypialnią, małej sypialni, tyciej kuchni czy raczej aneksu kuchennego, wyposażonego we wszystkie niezbędne akcesoria do gotowania i spożywania posiłków oraz niewielkiej łazienki i toalety.
Toaleta. Osobna, niezwykle ciekawa kwestia w japońskiej rzeczywistości. Toaleta w Japonii nie tylko spełnia swoją podstawową funkcję, czyli pozbywanie się nieczystości. W Japonii toalety są inteligentne. Myją, co trzeba. Grają. Podgrzewają, co trzeba. Są oszczędne. Często różowe. Z ogromnymi panelami do obsługi. Biada temu, kto nie zna japońskiego lub nie widział angielskiej wersji...Dzięki Bogu nasz panel był przetłumaczony na angielski.
Angielski. Kiedy pytasz w Japonii czy ktoś mówi po angielsku, w odpowiedzi słyszysz: 'a little' lub 'no', wszystko okraszone nieśmiałym uśmiechem. Rozwiązaniem może być nauczenie się kilku zwrotów po japońsku, co też uczyniliśmy. Zwykłe proszę, dziękuję, dzień dobry, do widzenia, czy to jest kurczak? czy to jest krewetka? naprawdę pomaga. Drugą opcją jest od razu mówić do Japończyków po angielsku. Niektórzy z nich, zaskoczeni, odpowiadali łamaną angielszczyzną i było git.
Git też jest w Japonii oznaczenie wszystkiego. Miejsc, transportu, dróg...wiesz co, gdzie, jak, pomimo nierozumienia japońskich alfabetów. Wszędzie są piktogramy, strzałki, wyświetlacze, bywają tłumaczenia na angielski, aczkolwiek lakoniczne i bywa, że wyświetlane przez kilka sekund. No, generalnie trudno się zgubić, ale nam się udało. W metrze. Ale potem ogarnęliśmy i metro i byliśmy biegli w manewrach w tokijskim subwayu.
A propos metra, uwielbiam jak czysto jest na peronach, poczekalniach, sklepach czy kawiarniach. Uwielbiam fakt, że do wejścia do pociągu czeka się w kolejce i NIKT się nie wpycha i nikogo nie trąca. Uwielbiam, że metro jest piekielnie szybkie, piekielnie punktualne, zatrzymuje się dokładnie tam, gdzie jest wyznaczone miejsce do kolejki, jest nowoczesne, pachnące i ludzie w nim też.
No i stoimy w kolejkach, z telefonami, iPadami, Nintendo Switch w rękach. Panowie w garniturach, panie w garsonkach, uczniowie w mundurkach szkolnych, młodzież w kimonach i my, Gaijin.
Miejsca do zobaczenia i odwiedzenia w Japonii to zupełnie osobny temat. Samo Tokio, choć ogromne, ruchliwe i tłoczne, jest przepiękne, pełne sprzeczności; nowe i stare, młode i wiekowe, otwarte i konserwatywne. Tętniące życiem Harajuku i fantastyczny Park Yoyogi niedaleko, hałas metropolii i cisza szintoistycznej świątyni Meiji Jingu. Cudowny, kolorowy świat przepleciony strużką cicho kapiącej wody z bambusowego źródełka, gdzie obmywasz dłonie przed wejściem do świętego miejsca; szarość betonowych budynków, okraszona czerwienią bram tori; Kyoto i cudowny las bambusowy Arashiyama, cudowne jeziora u podnóży góry Fudżi...Można by długo rozpływać się poetycko nad tym fantastycznym krajem...
Nie należy dawać wiary WYŁĄCZNIE stereotypom dotyczącym dziwactw typu małżeństwa z lalkami, kupowanie używanej bielizny, pracą do 21.00 każdego dnia (NIEPRAWDA!), ilość samobójstw (Polska jest tylko 7 oczek niżej w niechlubnym rankingu państw z największą liczbą samobójstw)...W każdym państwie można by naopowiadać podobnie, pomijając fakt, iż historie te stanowią promil rzeczywistości danego kraju... Co tu gadać...
Reasumując, oto kilka moich obserwacji na temat Tokio i Japonii:
1. Japończycy nie znają angielskiego, nie znają języków w ogóle, ponieważ zwyczajnie się ich nie uczą. W szkole nie ma języka angielskiego. Nasza gospodyni wyjaśniła nam, że my, żyjąc na kontynencie, a nie wyspie, otoczeni różnymi państwami, uczymy się komunikować z innymi narodami, gdyż niejako musimy, a oni są w pewnym sensie odosobnieni i...nie czują potrzeby...Tak powiedziała.
2. Japonia jest niesamowicie, nieprzyzwoicie, nieprzeciętnie czysta. Z toalety w centrum Shibui można jeść.
3. Byłam w Japonii przez dwa tygodnie i nie widziałam bezdomnych, proszących o pieniądze ani bezpańskich zwierząt.
4. Japonki są baaardzo szczupłe. Filigranowe. Dopiero w trzecim sklepie z rzędu byłam w stanie kupić sobie spodnie, które zapięłam w pasie (a schudłam ostatnio prawie 15 kg!) Talia osy w Japonii to standard. Podobnie z długością spodni. Japonki uwielbiają szerokie, przykrótkie spodnie, których zapragnęłam gdzieś w połowie pobytu. Kupiłam je w Muji, japońskiej sieciówce w minimalistycznym stylu. Uwielbiam je! Co za jakość!
5. Japończycy są szalenie pomocni. Zrobią wszystko, aby pomóc, nawet kosztem własnego komfortu.
6. Sushi kosztuje od kilku do kilkunastu złotych. Jest przepyszne. Nawet to z marketu. Powala. No i tuńczyk bonito. Surowy. Pycha! krewetki w tempurze z korzeniem lotosu i dynią hokkaido...Poezja. Pierożki gyoza. Zaru soba, czyli makaron gryczany na zimno z sosem (dashi, sos sojowy, wasabi, sezam) Umarłam...No i matcha. Lody matcha. Ciasto matcha. Matcha latte...W Tokio jest najwięcej restauracji z gwiazdkami Michelin. To chyba coś znaczy...
7. Ponoć ze swoim dość pokaźnym tatuażem na plecach miałabym problem z wejściem do łaźni (Yakuza...?), ale tatuażu wówczas jeszcze nie miałam, a do łaźni się nie wybierałam, a więc nic to.
8. W japońskim Douglasie jest całkiem obszerny dział z produktami do wybielania twarzy. Japonki, w przeciwieństwie do nas preferują bardzo jasną karnację.
9. Shibuya jest super!
10.Trudno nakręcić pędzący Shinkansen stojąc na peronie...
11. ...ale fajowo jest nim podróżować!
12. Na ulicy nikt Cię nie ocenia, nikt się nie ogląda, nie wyśmiewa, nie wytyka palcami...Możesz dosłownie iść w kapeluszu w kształcie jaszczurki na głowie i butach klauna i nic nikomu do tego nie będzie. Ale super!
13. Wilgotność powietrza w Tokio (byliśmy tam zaraz po porze deszczowej) była bardzo wysoka, przez co odczuwalna temperatura była jeszcze wyższa, czasami ponad 40 stopni Celsjusza.
14. Japończycy mają w sklepach buty sportowe produkowane wyłącznie na ich rynek. Są bardzo odjechane!
15. Tak! W Tokio można odpocząć!
16. ...A a moje dzieci są KAWAII ;-)
Co kupiliśmy?
matcha (proszek), zieloną herbatę (liście) oraz zestaw do przyrządzania: naczynie, czajnik, dwa kubeczki, cztery miseczki. bambusową 'nabieraczkę' i specjalną 'miotełkę'; mugicha (herbatę jęczmienną, idealnie gasi pragnienie latem); oryginalne kimono vintage (pani w sklepie zrobiła sobie ze mną zdjęcie); 5 par butów(!); kolczyki - wachlarze; tamagochi (Zosia); gudetama (Zosia); pamiątki z Pokemon Center (Zosia); daszek do gry w tenisa (Zosia); miś Brown Line Friends (Miłko); naklejki na walizkę; lalkę Daruma, której należy namalować oczy, aby spełniły się życzenia; limitowaną święcę Diptyque Tokyo; pałeczki; słodycze; ubrania...
i pewnie coś jeszcze, o czym zapomniałam...
Jedno jest pewne...chciałabym tam kiedyś wrócić...
I wrócę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz