Zawsze kiedy jadę autem, obserwuję ludzi. Jest to, z oczywistych względów, łatwiejsze z miejsca pasażera, szczególnie w korkach lub na światłach i szczególnie jeśli chodzi o TEN typ obserwowania. Obserwuję przechodniów, innych kierowców, ludzi w oknach, w witrynach mijanych sklepów i biur. Odkąd pamiętam, patrząc na nich układałam w głowie historie, czy to o ich życiu, o danym momencie, o myślach, ambicjach. Bawiłam się w lektora filmowego, który tworzy tło do fabuły na początku filmu. I tak, pani w znoszonym futrze oraz mocno zniszczonych kozakach, z chłopięca fryzurą oraz twarzą wyrażającą co najmniej niechęć, niosąca ogromnej wielkości siatki z zakupami, która zatrzymała się popatrzeć, ewidentnie na niesamowicie eleganckie buty na niebotycznym obcasie, staje się w mojej głowie niespełnioną tancerką, modelką, aktorką, w każdym bądź razie, osobą tęskniącą za czymś, co nie przytłaczałoby ją codziennością. W wyobraźni widzę jak przymierza owe buty, przyglądając się w lustrze swoim zgrabnym łydkom, a jej lekko obwisła już skóra wokół ust unosi się w nieśmiałym uśmiechu. Grupa nastolatek, złożona, co ciekawe, prawie zawsze z takiego samego typu osób. Mamy, więc przywódczynię "stada", tę najładniejszą, którą wszyscy chcą być, którą wszyscy lubią, a tak naprawdę to nie; kilka klakierów przyklaskujących tej pierwszej, też ładnych, ale już nie tak, aspirujących do miana następczyń; i tę jedną (bywa, że dwie) nieśmiałą, ładną, ale w nieoczywisty sposób, może lekko większą, w okularach, z piegami, z czymś, co na pewno nie jest "in". To coś w przyszłości przyniesie jej szczęście, bo zakocha się w niej mężczyzna, który lubi piegi albo okularnice, lub jej nieoczywiste piękno zachwyci fotografa, malarza, artystę. Pan około pięćdziesiątki, siedzący z rodziną w McDonaldsie, żona energicznie coś mu opowiada, żywo przy tym gestykulując, dzieci pałaszują happy meal, a on patrzy tępo za okno, na nic, na powietrze. Jest smutny, może chory, może jej nie kocha, a może kocha bardzo, może wszystko stracił, a może po prostu ma jeden z dni, kiedy chce się patrzeć za okno. Kobieta w samochodzie obok, która wydaje się niemiłosiernie krzyczeć do kogoś przez telefon. Jej brwi sa zmarszczone, usta ściągnięte, a jak krzyczy krople śliny wylatują na kierownicę. Chodzi o pracę, ktoś nawalił, kogoś trzeba zwolnić albo jej grozi zwolnienie; mąż nie wypełnił jasno wydanego rano przy śniadaniu polecenia, dziecko znów nie przekazało informacji ze szkoły: o wywiadówce, składce, wycieczce i teraz ona nie zdąży, nie ma jak, nie ma gdzie i w ogóle. Kiedy mnie zauważa, odwracam głowę. Dość historii na dziś.
sobota, 23 lutego 2013
piątek, 8 lutego 2013
normalni
PDA. Public display of affection, czyli po "naszemu" publiczne okazywanie uczuć jest zjawiskiem nie wzbudzającym większych emocji. Pary obściskujące się na przystankach czy w parkach, pocałunki na ulicy, na ławkach są elementem zarówno uroczym, co pospolitym w obecnych czasach. I chociaż nieraz możemy dostrzec karcący tudzież zniesmaczony wzrok starszej pani obserwującej wcześniej wspomniane sytuacje, nie powoduje to ogólnego oburzenia. Nie powoduje dopóty, dopóki jest to para różnej płci. Pary homoseksualne, czy to trzymające się za rękę, czy, o zgrozo, całujące się, to wręcz wykroczenie, to zjawisko na miarę publicznej defekacji. Owszem, nie przepadam za widokiem "zbytniego" okazywania uczuć publicznie, bez względu czy robią to pary hetero czy homoseksualne. Purytanką nie jestem, ale uważam, iż jednak pewne aspekty naszego życia powinny pozostać w sferze intymnej i epatowanie seksualnym naładowaniem oraz nadmierne eksponowanie pożądania nie tyle mnie oburza, co mierzi. Nie rozumiem jednak, co złego jest w spacerowaniu za rękę w przypadku gejów/lesbijek. Nie mogę słuchać o naruszaniu poczucia estetyki, ponieważ poczucie mojej estetyki bardziej narusza "nawalony jak stodoła" opasły mężunio, którego żona wlecze za rękaw do domu, czyt. bardziej tradycyjny model związku. Jak mamy dyskutować o związkach partnerskich, w tym o związkach osób o tej samej orientacji seksualnej, kiedy nie możemy znieść widoku dwóch obejmujących się gejów? Przełączam kanał, zmieniam stację w radiu słysząc, ponoć wykształcone i światłe, a tak ograniczone myślowo osoby, oceniające styl życia innych, kategoryzujące ich jako zboczonych, wynaturzonych, "jałowych dla społeczeństwa" ludzi, którzy są wręcz zagrożeniem dla tzw. wiekszości. Podążając za myślą jałowości, czy osoby samotne, "single" lub kiedyś "stara panna/stary kawaler" lub pary nie posiadające potomstwa również wpadają do jednego worka osób "niepełnowartościowych" ze względu na fakt, iż nie "produkują" przyszłych podatników? Pomijając kwestie wyznaniowe, światopoglądowe, czy naprawdę przeszkadza nam to, co robi ktoś inny? Dopóki nikogo nie krzywdzi, dopóki jego działania nie mają bezpośredniego złego wpływu na moje życie lub życie innych, nie będę go oceniać, a tym bardziej zabraniać mu żyć na takich samych zasadach jak inni. Nie wiem czy bardziej przeraża mnie czy śmieszy nasz polski kołtunizm; lepiej nie wiedzieć, że ten fajny pan ze świetlicy szkolnej to gej, a pani dyrektor banku ma partnerkę, ponieważ natychmiastowo przestaną być "fajni", zaczną być "dziwni" i "zepsuci". Na pewno nie będą spełniać wymogów estetycznych, będą gorszyć, deprawować, nie będą nadawać się do swojej pracy ze względu na brak profesjonalizmu etc. Masowo lubimy zamiatać sprawy pod dywan w naszym ciekawym kraju, oszukując się, że czego oczy nie widzą...Normalność ponad wszystko. A co to ta normalność?
Subskrybuj:
Posty (Atom)