czwartek, 20 lutego 2014

plusy dodatnie i plusy ujemne

Od kiedy narzekanie na swojego męża/partnera/chłopaka jest w dobrym tonie? Naprawdę. Gdziekolwiek się człowiek nie znajdzie, a będzie tam grupa kobiet, temat prędzej czy później zejdzie na mężczyzn, a jeśli zejdzie na mężczyzn, to na pewno zacznie się ubolewanie. A to czegoś nie zrobił, jest to najczęściej czynność związana z obowiązkami domowymi, czyli nie poodkurzał, nie wyniósł śmieci (swoją drogą, według najnowszych danych, najczęściej wykonywana przez mężczyzn czynność domowa), nie napełnił lub opróżnił zmywarki lub odwrotnie, za długo oglądał telewizję, za dużo zjadł i nie zostało na jutro, za dużo wypił (to po imprezach) lub z kolei nie robi po prostu NIC. Na miejscu jest również wyśmiewanie sposobu sprzątania, tańczenia, gotowania i co bywa wręcz niezręczne podejścia do, hmm, pożycia. O ile inicjatorką/narratorką jest osobą względnie inteligentna, bystra, z dystansem do siebie i swojego życia, bywa to zabawne, wesołe, niekrępujące, sympatyczne. Bywa jednak, iż chcąc nie chcąc jesteśmy świadkami wyprania małych brudków pod płaszczykiem nieudanego żartu. No i jak tu powiedzieć, że niezręcznie jest słuchać, ba, uśmiechać się do anegdoty o beznadziejnych mężczyznach w życiu kobiet. Podobno podczas ponad dziewięćdziesięciu procentach spotkań damskich wcześniej czy później "temat schodzi" na mężczyzn. Sytuacja u mężczyzn nie jest aż tak oczywista; tylko nieco ponad sześćdziesiąt procent mężczyzn rozmawia o kobietach podczas męsko-męskich spotkań, a i to jest mocno uzależnione od wieku "brzydszej płci", gdyż według socjologów, raczej młodsi mężczyźni skłaniają się ku wynurzeniom na temat kobiet. Skąd więc u kobiet to obsesyjne gadanie o facetach, głównie zaś o ich wadach? Nie wierzę, że większość tych brzuchatych misiaków to piwkujący lenie, niedbali nieudacznicy, którzy nie tylko niczym się nie interesują, ale i partaczą wszystko do zrobienia czego są notorycznie zmuszani. To zwyczajnie niemożliwe, aby oni wszyscy  byli do niczego. Skąd to hiperbolizowanie wad, które przecież wszyscy mamy, a które w pewnym sensie określają nas, wyróżniają, a bywa, że były czynnikiem decydującym o zainteresowaniu? Chęć bycia częścią grupy, utożsamienia się z innymi? Nie sądzę. Aczkolwiek zastanawiałam się kiedy ostatnio słyszałam koleżankę/znajomą/nieznajomą, która chwaliła męża/partnera/chłopaka, opowiadała co ciekawego, fajnego zrobił, czym ją zaskoczył/rozczulił. A szczęśliwa? Czy jakaś kobieta jest po prostu szczęśliwa? A może ma fajne życie? Nie "wypasione", "wysprzątane", "perfekcyjne", może zwyczajnie stabilne, spokojne, roześmiane, uroczo chaotyczne, "z brzuchem", "z piwem", nogami na stole, ale z ogromnymi ramionami, które przytulą w nocy, nie posprzątają za szafą, nie wyprasują zasłon, ale służą oparciem w trudnej chwili. Wieje banałem. Trudno. Już dawno temu przekonałam się, że przeintelektualizowane wynurzenia prowadzą do większych frustracji. Jak jest źle, coś trzeba zmienić. Jak nie jest źle, to jest dobrze. Kropka. A wady? Gdzieś przeczytałam, że prawdziwa miłość jest wtedy, kiedy tęsknimy za nimi. Ja zawsze tęsknię za "szuraniem stopami" przed zaśnięciem...