wtorek, 10 grudnia 2013

grudniowe przeglądanie fotografii

Zawsze zastanawiam się na ilu zdjęciach obcokrajowców jestem. Ilu ludzi ma mnie w komputerze, ilu mnie usunęło, wyretuszowało, zniekształciło lub wycięło? W ile historii, anegdot się wpisałam? Ej, patrzcie na tę tutaj! Ale wygląda, ale ma minę, bohaterka drugiego planu! Kto mnie zauważa i czy w ogóle? Czy mój łokieć, stopa lub pół twarzy, na czyimś zdjęciu, które zamieszkało gdzieś tam, daleko ma znaczenie? Czy jest elementem układanki ludzkiej? Cóż, według koncepcji "sześciu stopni oddalenia" niedaleko mi zarówno do pana, który stoi z żoną i dziećmi na schodach przy Sacre Coeur na zdjęciu z wakacji jak i do Baracka Obamy... Tak poważnie to zastanawiają mnie te dziesiątki, setki, tysiące zdjęć, gdzie przez lata stałam się poniekąd elementem wspomnień ludzi, których nie znam, mając jednocześnie wrażenie, że stanowiąc wyłącznie marne tło, wypełniam lukę w układance. Zawsze analizuję kto jest na fotografiach, które zrobiłam, zawsze mam teorie, założenia, historie dopowiedziane do scenek, które załapały się i zostały uwiecznione na obrazie. Co ciekawe, często, najczęściej, są to ludzie, pary lub całe rodziny, które już wcześniej przykuły moją uwagę, a jako, że zarówno ja jak i D. uwielbiamy razem obserwować ludzi, komentować sytuacje, wymyślać historyjki, kuriozalnym okazuje się być fakt nieświadomego lub podświadomego sfotografowania konkretnych ludzi. A więc mam na zdjęciu tę cudowną francuską rodzinę, o której tak rozmawialiśmy z D. siedząc na schodach na Montmartre. Ona, szczupła, lekko opalona Francuzka, ubrana w wygodne ubrania z naturalnych tkanin w neutralnych kolorach, z fantastyczną torebką Givenchy. On, wysoki, szpakowaty Francuz. Przy nich dwójka uroczych dzieciaków. Obserwowani przez nas, dziwnym trafem znaleźli się na kilku fotkach w moim komputerze. Chińczyk, który, naumyślnie lub nie, wkradł się w kadr obok D. podczas podziwiania Muru Chińskiego. Włoch, który dość natrętnie podrywał moją siostrę podczas naszego wspólnego pobytu we Włoszech. Pamiętam dobrze, byłam w piątym miesiącu ciąży. Na zdjęciu z Włoch jest również wyluzowana para z knajpki na dachu La Rinascente. Ona w sukience wielkości i wyglądzie podkoszulki, za to w cenie futra, biżuterią oraz torebką wartą tyle, co niewielkie aczkolwiek nowe auto. On, raczej nie Włoch, dość blady, równie dobrze ubrany, wyraźnie zainteresowany rozmówczynią. Kelner z knajpki jest na kolejnym zdjęciu. Przeglądając je, wybierając do ramek, tapet w telefonach, zastanawiam się gdzie są ci wszyscy ludzie, co robią, czy moment zapisany cyfrowo na nośnikach w moim domu ma dla nich znaczenie, czy go pamiętają, czy kojarzy się z czymś pozytywnym, radosnym, czy chcą o nim zapomnieć, wymazać z pamięci. Rozpamiętane drobiazgi, z pozoru nieważne odżywają i tworzą piękne historie wspominane na sam koniec tej największej, najważniejszej...