wtorek, 6 sierpnia 2013

Francuzki nie tyją

Francuzki nie tyją to nie tylko fantastyczna książka Mireille Guiliano, to fakt. Nie dość, że jedzą wszystko, wliczając masło, bagietki, pain au chocolat, croissanty, makaroniki, eklery, napoleonki, piją szampana, litry wina, to na dodatek mają tę przepyszną "kranówę", która smakuje jak Evian. Sekretem nie jest, iż sekret leży...w licznych, aczkolwiek małych porcjach. Podczas, gdy my, w swojej kulinarnej kulturze, przyzwyczajeni jesteśmy do michy zupy i przysłowiowego schabowego wielkości dłoni w towarzystwie kartofli i surówki, tam standardem jest sałatka...wielkości kobiecej pięści, po której zaproponowana jest nam tarta z serem i rukolą...wielkości kobiecego śródręcza oraz deser...wielkości pierścionka koktajlowego. Potencjalna kolacja może wyglądać podobnie, bez widocznych efektów ubocznych w postaci dodatkowych centymetrów oraz kilogramów. Dodajmy do tego, niestety, papierosy, i voila! Siedząc w pewnej przeuroczej, aczkolwiek nieco zatłoczonej restauracji, obserwowałam dwie starsze Francuzki, które swoją drogą stanowią odrębny fenomen kultury tego kraju, a które spotkały się w ów restauracji na kieliszek białego wina. Obie były typowymi przedstawicielkami starszego pokolenia wielkomiejskich kobiet, niesamowicie szczupłe, żeby nie powiedzieć chude, gdyż jedna z uporem maniaka poprawiała ramiączko od bluzki, które uporczywie spadało z jej nad wyraz chudzieńkiego barku, podczas gdy druga z wyrazem odrazy na twarzy odsunęła od siebie miniaturowe naczynko z chipsami ziemniaczanymi, podawanymi przez kelnera jako przekąska. Panie wyglądały jakby wróciły z urlopu z Biarritz, miały nienaganny manicure oraz...tonę zmarszczek. Gdzieś pomiędzy "chłonięciem" Paryża, rozmowami z D., odpowiadaniem na pytania małej Z., a zastanawianiem się nad recepturą niebiańsko smakującego sosu na moim łososiu, dojrzałam dyskretne logo Chloe na torebce jednej z pań. Prawdę powiedziawszy, żadna z nich nie epatowała metkami. Były ubrane dobrze, może i drogo, ale co ważniejsze, niezwykle gustownie i wygodnie. Chciało się na nie patrzeć, zadbane, radosne, młode duchem kobiety spotkały się na plotki/rozmowy o pracy/cokolwiek innego. W między czasie kelner przyniósł jedzenie i obie panie nie przerywając rozmów, zajęły się konsumpcją. Wychodząc z restauracji rzuciłam na nie okiem, chichocząc wpatrywały się w menu, podczas gdy kelner polecał desery. Chipsów nie jadły, bo pewnie niezdrowe... Cóż, Francuzki nie tyją.