poniedziałek, 11 marca 2013

zeszły piątek

Stoję w kolejce, w sklepiku na osiedlu mojej siostry. Nigdzie się nie spieszę, czekam z jedną puszką kukurydzy i cieszę się, bo przede mną stoi jedna pani. Starsza pani. Pani ubrana jest tak, jak każda przeciętna starsza pani na ulicy, z tym, że na głowie ma przeogromną czapę, prawdopodobnie wykonaną z jakiegoś martwego zwierzęcia. Czapa nie pasuje do jej małej, ciemnej i pomarszczonej twarzy. Obok kobiety stoi torba na zakupy, na kółkach, z której wyciąga produkty, czekając, aż sprzedawczyni zeskanuje każdy z nich z osobna. Nie muszę chyba dodawać jak długo trwa ów proces. Na końcu kładzie na ladzie stary emaliowany czajnik, przy którym, jak się okazuje, brak gwizdka. Starsza pani zauważywszy to producenckie niedopatrzenie, z szerokim uśmiechem na twarzy prosi o, a raczej każe dać, gwizdek. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, ekspedientka otwiera szufladę pełną...gwizdków do czajników i rozpoczyna długi proces dopasowywania... gwizdka do czajnika. Czuję się jak w filmie Woody Allena. W tym momencie zbyt głośno, aczkolwiek nieumyślnie, stawiam puszkę z kukurydzą na ladzie. Ekspedientka spogląda na mnie, starsza pani kątem oka sprawdza kto śmie przeszkadzać jej w negocjacjach. Zachowuję kamienną twarz, starając się nie pokazywać irytacji, mimo, iż za mną ustawił się już pokaźny ogonek, a reszta pań w sklepie przekłada towar z miejsca na miejsce. Sprzedawczyni nie znalazłszy gwizdka do czajnika babci, udaje się "na sklep" sprawdzić czy są inne czajniki, z gwizdkami, w folii i pudełku, bo taki życzy sobie "klientka". Wraca z triumfalnym wyrazem twarzy dzierżąc w dłoni niewielkie pudło z pełnowartościowym towarem i z dumą prezentuje je kobiecie. Cóż, porażka, czajnik ma mniejszą pojemność, poza tym nie jest czerwony tylko srebrny, a więc "nie". Swoją drogą, ile wrzątku na raz potrzebuje, na moje oko siedemdziesięcioletnia kobiecina? Ale co ja wiem. Ekspedientka, nie bacząc na długą kolejkę, nie odstawia czajnika "gdziekolwiek", pakuje towar do pudełka i maszeruje "na sklep", odłożyć go pewnie na miejsce, z którego go przyniosła. Młodzież za mną zaaferowana własnym towarzystwem, nie zwraca uwagi na to swoiste przedstawienie, ale ja już dawno temu przestałam uznawać je za urocze. Kiedy sprzedająca wraca za ladę, starsza pani decyduje się zrezygnować z kupna czajnika w ogóle, co ekspedientka kwituje zimnym uśmiechem i wykasowuje z rachunku. Decyduje się natomiast na zakup dwudziestu dekagram galaretki w czekoladzie. Prosząc o galaretkę, opiera się o ladę i spogląda mi prosto w oczy, z ewidentnym wyrazem zwycięstwa na twarzy. Uśmiecha się do mnie długo, nie wiedzieć czy czekając na odwzajemnienie uśmiechu czy wybuch złości, po czym rozpoczyna mozolny proces pakowania zakupów do torby. Ekspedientka patrząc mi prosto w oczy, bez słowa kasuje moją kukurydzę, przyjmuje wyliczone pieniądze i wydaje się jakby obserwować ciąg dalszy sytuacji, czekając niejako na moją reakcję, która w jej mniemaniu byłaby puentą jej nudnego dnia, zakupów starszej pani lub mojego poirytowania. Nie doczekała się. Stłumiłam to w sobie, wybiegłam ze sklepu zła na staruszkę i na siebie, że byłam zła na staruszkę. Nie mam cierpliwości do starszych ludzi. Staram się obdarzać ich należytym szacunkiem i zdaję sobie sprawę z ograniczeń fizycznych, jednak nie mogę znieść pewnego rodzaju złośliwości oraz przeświadczenia o ważności oraz prawa do pierwszeństwa w każdym przypadku, bez względu na okoliczności. Później, opowiadając historię D. pomyślałam sobie, że podobne do moich odczucia mogli mieć młodzi ludzie stojący w kolejce za mną, z tą różnicą, iż w stosunku do mnie, starszej od nich o blisko dwadzieścia lat. Odgoniłam te myśli. Przecież ja taka nie jestem, nie będę, przecież istnieją fajne starsze panie. Nie pachnieć naftaliną, dosłownie i w przenośni... Czy ja wspominałam, że to był Dzień Kobiet...?  

wtorek, 5 marca 2013

smród wiosny

Przeważnie dostawałam czwórki zamiast piątek z wypracowań z języka polskiego, gdyż mój profesor z uporem maniaka twierdził,  iż mój styl jest "zbyt felietonowy." Pisać lubiłam zawsze, więc po pewnym czasie polubiłam ten swój styl, mimo, że zgubił mnie na olimpiadzie polonistycznej, gdzie prace miały być bardziej "badawczo-analityczne," a ja chyba nie pasowałam do kategorii. Takie teksty lubiłam wyłącznie czytać i to też od czasu do czasu, w ramach ogólnego rozwoju i poszerzania wiedzy w dziedzinach różnych. Dlatego też gimnastykuję się mentalnie, aby stworzyć tekst pasujący z założenia na trzecią stronę bezpłatnej gazetki osiedlowej, który odzwierciedli opinię, ale w ten mój ukochany felietonowy sposób. Wiosna cuchnie psią kupą. Co tam eufemizmy, śmierdzi zwyczajnym gównem i jeśli ktoś czuje się urażony (pseudo)wulgaryzmem to chyba nawet nie jest mi przykro. Nareszcie można iść chodnikiem, z twarzą w słońcu, chłonąc witaminę D. Nareszcie nie straszne nam hałdy śniegu, posypane piaskiem, solą i wszystkim tym, co w trybie błyskawicznym niszczy buty. Nareszcie chce się poczuć lekkie chociaż promienie słońca, które...topi śnieg i ukazuje światu psie kupy, które jak przebiśniegi wydostają się na światło dzienne i parują błyszcząc w słońcu; okazałe, ciepłe. Nie usiądziesz Pan na trawie, ba, nie usiądziesz na ławce, murku, krawężniku, bo zemdleć można. Wszędzie brązowa-brunatna maź pokrywa zielone źdźbła trawy. Daleko nam do Europy w tej kwestii, bo tam, no nie ma co gadać, sprzątają. Kolorowe smycze z modnymi pojemnikami w przeróżnych kształtach, na woreczki na kupy, są na porządku dziennym. Pojemniki na owe substancje również na każdym rogu. Sprzątają i starzy i młodzi, ci w dresach i ci w garniturach, z psem dużym, małym i tym ogromnym. Scena z Mediolanu: wysoka Afroamerykanka w białej sukience i tak samo białych szpilkach idzie Corso Buenos Aires, jedną z najbardziej ruchliwych ulic miasta, z słusznych rozmiarów chartem rosyjskim, który na środku chodnika poczuł chęć wypróżnienia się. Z zaciekawieniem obserwowałam kobietę, która nie czując zażenowania sytuacją poczekała chwilę i z ogromną gracją oraz, co imponujące, wprawą i zgrabnością, wyjęła z torebki torbę plastikową i posprzątała niemałe odchody pupila. Co uderzyło mnie najbardziej to fakt, iż nikt nie zwrócił zbytnio uwagi na elegancką kobietę podnoszącą parującą kupę z ziemi. Było to lat kilka temu, a ja do dziś wspominam ową damę z ową kupą w ręce rozglądającą się za pojemnikiem na psie brudy. Klasa. Nie znosząc moralizatorstwa nie odniosę się do mentalności naszego społeczeństwa. Nadmienię jedynie, iż powyższy tekst popełniłam jako mama czteroletniej dziewczynki, która lubi biegać po trawie; jako kobieta, która chciałaby idąc ulicą nie uprawiać slalomu, w obawie, że czeka ją chwila sam na sam z cuchnącą podeszwą obuwia oraz jako mieszkanka miasta, która żąda kar i grzywien za brak odpowiedzialności za własne zwierzę. Tekst zainspirowany wczorajszym spacerem z przedszkola do domu. Dziękuję.